Opublikowany przez: mdepfs 2012-08-13 21:51:45
Nie chciałabym, aby ktokolwiek zrozumiał mnie źle. Nie chciałabym, aby ktokolwiek chorował na cokolwiek, jednakże słowa depresja boję się jak ognia i jak diabeł święconej wody.
Nie śmiem twierdzić, że nowotwory, choroby przewlekłe czy deformacje ciała są banalne
i łatwe do pogodzenia się z nimi, ale dziękuję Bogu, iż nie doświadczyłam ich, ani nikt z moich bliskich.
Z depresją walczę od 4 lat i co w tym wszystkim jest chyba najgorsze; z depresją, ale nie swoją.
Społeczeństwo podchodzi z brakiem szacunku do osób cierpiących psychicznie. W ciągu całej terapii mojej siostry, zamiast pomocy, słyszałam, iż jest sama sobie winna, gdyż to przez jej urojony światopogląd poprzestawiało się w jej głowie.
Odsunęli się od nas wszyscy. Od znajomych Alicji, do moich, którzy stwierdzili, że zaraza krąży w powietrzu. Faktycznie, miewałam gorsze chwile patrząc jak siostra cierpi. Odmawiałam kolejne wyjścia, kolejne imprezy. Chciałam być przy niej, starałam się polepszyć jej humor.
Depresja to nie choroba jednostki, na depresje choruje cała rodzina, żyjąc tym, jak wyciągnąć młodą, piękną dziewczynę z bagna.
Do tego przyplątała się bulimia, „kolejny wymysł chorej”, niezrozumienie i plotki. A ja jako siostra jak mogłam pomóc? Zawiodłam, bo gdy choroba się zaczynała, wyjechałam. W oczach chorej, aż na pół roku.
Dzwoniła do mnie mama: „Ala wczoraj kupiła 15 kg rabarbaru i cały dzień robiła w kuchni dżem…Nie odezwała się do mnie słowem. Rano jak wstałam był tylko jeden słoik. Wiesz, co się stało z resztą?”. Wiedziałam. Był pożywką dla bakterii w miejskich wodociągach.
Byłam tysiące kilometrów od domu, z jednej strony uciekłam, z drugiej strony bardziej jeszcze cierpiałam. Zostawiłam matkę z problemem, siostra straciła przyjaciółkę. Czułam się winna. Codziennie. Dzień w dzień płakałam. Przyrzekam. W momentach myślałam, że już sama potrzebuję pomocy.
Wróciłam po pół roku, siostra w końcu zgodziła się na leczenie. Siedziała osępiała. Dostała najmocniejsze leki. Straciła pracę. Ja również.
Pewnej nocy majaczyła, widziała słonie, bała się. Nie poszłam do pracy. Zostałam z nią, ale wylali mnie.
Mam 22 lata. Siostra 25.
Nie chce obwiniać Alicji, bo to nie jej wina, że jest słaba, że porażki pociągnęły ją na dno; ale czuję, że straciłam wiele.
Przyjaciół, szansę zawodową, spokój i zdrowie. Moje nerwy odbiły się jako wrzody. Jestem przecież bardzo młoda, a czuję się jakbym przeżyła wszystko, co możliwe na świcie.
Leczenie trwa i trwa. Na lekach jest lepiej. Ala funkcjonuje już normalnie, ale teraz ja popadam w paranoje, co będzie po odstawieniu.
Deprei nie da się wyleczyć do końca. To kwestia słabego charakteru.
Nie dam przecież obciąć sobie ręki, że za 10 lat, nie przytrafi się jej kolejna tragedia, która pociągnie ją na głębsze dno, gdzie leżąc samotnie i wsłuchując się w podłogę nie usłyszy już pukania od spodu. Bo może to już być przecież dno dna, a ja czy mama mogę być bardzo daleko..
Nasza walka z chorobą KONKURS
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.