Opublikowany przez: Ania_29 2011-09-26 09:41:34
Ojciec alkoholik i znerwicowana przez niego Matka, do której czasami wręcz bałam się podchodzić, bo często przelewała nerwy na mnie albo na siostrę. Nie miała czasu, albo była zmęczona, albo była w pracy. W zasadzie wychowywała nas Babcia. To Babcia dawała nam wszystko, na co Mama nie miałam czasu i ochoty.
Odrobinę czułości ze strony Mamy wymuszałam podstępem. Panicznie bała się tego, że ja i siostra mogłybyśmy mieć wszy. Wiadomo, na podwórku bawiłyśmy się z różnymi dziećmi, czego Mama nie była w stanie nam zakazać. Często wieczorami sprawdzała nam głowy. Kładłam się wtedy tak, że moja głowa lądowała na Mamy kolanach a Ona palcami przeczesywała mi kosmyki włosów. Boże, jak ja to uwielbiałam. Często ją więc prosiłam: „Mamo, śwędzi mnie głowa, chyba mam lobaki” – i Mama chcąc nie chcąc poddawała się czynności, nie wiedząc, że to podstęp z mojej strony, bo tak naprawdę nigdy mnie nic nie swędziało, chciałam po prostu, żeby poświęciła mi choć odrobinę czasu, podotykała mnie swoimi matczynymi rękami.
O Ojcu nawet nie będę pisać, bo jestem zbyt dobrze wychowana i wiem, że jaki by nie był, to w końcu mój Ojciec i jeśli mam się źle o nim wyrażać, to już wolę nie wyrażać się wcale i wszystko przemilczeć.
Moje malutkie serduszko przepełnione było miłością, której nikt oprócz Babci nie potrzebował. Być może było to przyczyną dziwnego instynktu, który wykształcił się u mnie już we wczesnym dzieciństwie. Czułam tak silną potrzebę przelewania tej wezbranej miłości, że ciężkie to było do opanowania. Sprowadzałam do domu znalezione psy i koty (co mniejsze przynosiłam na rękach, co większe przychodziły za mną same). Uwielbiałam zwierzęta i od dziecka odczuwałam silną potrzebę opiekowania się nimi. Matka rozkładała ręce za każdym razem, kiedy w progu stawałam z kolejną przybłędą z tekstem „On jest głodny, musimy mu dać jeść”. Przeważnie taki piesek, czy kotek pojadł sobie i poszedł swoją drogą, ale były i takie, które stołowały się u nas po kilka dni. Nasz łańcuchowy (podwórko mieliśmy wtedy nieogrodzone a piesek ów dość agresywny był, więc „wylądował na łańcuchu), łaciaty, „dołydkowy” Burek mojej opieki ani miłości nie potrzebował (chyba to rodzinne było ;)). Raz próbowałam się z nim zaprzyjaźnić i wlazłam mu do budy. Ugryzł mnie w nos i przegryzł górną wargę. Już więcej się z nim bratać nie chciałam :D
Słodycze w domu to był prawdziwy rarytas i pojawiały się w domu dwa razy do roku. Raz na święta Bożego Narodzenia i drugi raz na Wielkanoc. Obydwoje rodzice pracowali na kolei i dwa razy w roku dostawali wypasione paczki (kto miał rodziców kolejarzy wie o czym mówię ;). Rodziców nie stać było na kupowanie nam słodyczy( o zabawkach nie wspomnę), bo w tym czasie budowali dom i wszystkie pieniądze, jak skarbonka pochłaniała budowa.
Największą traumą mojego dzieciństwa było pójście do zerówki i moja fryzura „na chłopaka”. Sama sobie jednak temu zawiniłam, bo kilka dni przed rozpoczęciem roku szkolnego obcięłam sobie grzywkę „do skóry” i Mama, żebym „jakoś wyglądała” musiała obciąć moje super długie włoski. Wszystkie dziewczynki w szkole miały piękne fryzurki a ja czułam się jak wyrzutek społeczeństwa. Nikt nie chciał się ze mną bawić, bo nie wyglądałam nawet jak dziewczynka L Wyśmiewały się ze mnie, co było powodem mojej strasznej nieśmiałości, która trwała aż do czasów liceum. Tak zaczęły się już w tak młodym wieku zradzać we mnie kompleksy. Wyglądałam inaczej, gorzej. Ubranka też miałam gorsze, bo Mamy nie stać było na ubrania dla mnie i siostry. Chodziłam w pocerowanych rajtuzach i bluzeczkach i dopóki z czegoś nie wyrosłam, to Mama łatała wszystko jak tylko mogła.
Z poczucia „gorszości” wyleczyłam się dopiero na studiach. Wcześniej nawet odrośnięte, długie włosy, czy lepsze ubrania, nie były w stanie zaleczyć moich kompleksów i ran z dzieciństwa. Do tej pory mam w pamięci kilka takich sytuacji, które w chwilach słabości potrafią doprowadzić mnie, już jako dorosłą kobietę do łez.
Całe moje dzieciństwo kształtowało mnie, ale wszystko, co mnie spotkało, wyszło mi w sumie na dobre. Wyrosłam na dobrego i wartościowego człowieka, chociaż strasznie wrażliwego, przez co do tej pory cierpię. Czasem udaję, że mam twardą skórę, ale tak nie jest i nigdy nie było. Wszystko do mnie trafia ze zdwojoną siłą. Boli inaczej niż zwykłego, normalnego zjadacza chleba. Bardziej i dotkliwiej. Nawet wtedy, gdy zaboleć wcale nie miało. Ciężkie jest życie wrażliwca.
A rodzice jednego mnie nauczyli – wiem teraz doskonale, jakim mam być rodzicem – lepszym niż oni sami byli dla mnie.
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
195.225.*.* 2015.05.01 22:37
Emil jak ludzie mają za dobre dzieciństwo to nie doceniają ja na początku swojego dość trudnawego życia zawsze chciałem być dzieckiem mam 32 lata i jestem po mpdz
89.73.*.* 2015.03.09 11:13
Obyś wytrwała w tworzeniu lepszego życia dla Szymusia:) Nie jest to takie proste bo utrwalone w dzieciństwie nawyki nie zawsze da się wyplenić:(, pozdrwaiem
violetka 2011.11.21 12:34
jesteś wspaniałym człowiekiem
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.