Znalazłam dziś w internecie ciekawy artykuł. Co prawda lokalny, ale moim zdaniem znajdzie zastosowanie w całym społeczeństwia.
Każde wezwanie pogotowia wiąże się z nerwami. Jesteśmy w szoku, nie myślimy racjonalnie. Warto jednak spojrzeć na to z drugiej strony. Mało się mówi o ludziach, którzy są na każdy gwizdek. Jak nie utrudniać im pracy? O tym opowiadają ratownicy medyczni z Leszna.
Na cały powiat leszczyński przypada jedna karetka specjalistyczna, czyli taka, w której jeździ lekarz. Są też trzy karetki podstawowe: we Włoszakowicach, Kąkolewie i Lesznie, w nich jeżdżą ratownicy bądź ratownik i pielęgniarka. - Warto o tym powiedzieć, bo ludzie się jeszcze do tego nie przyzwyczaili. Często okazują niezadowolenie, że przyjechał ratownik a nie lekarz - mówi Danuta Sztor z leszczyńskiego pogotowia, magister pięlęgniarstwa.
Jak nie opóźniać pomocy
- Prosimy, żeby zamykać psy - tłumaczy Danuta Sztor - musimy wdawać się w kilkuminutową dyskusję, bo właściciel zapewnia, że pies nie gryzie.
Zwierzę nie potrafi ocenić sytuacji. Jest zamieszanie, ratownicy "rzucają się" do pomocy pacjentowi a pies rzuca się na nich i zamiast ratować chorego muszą najpierw ratować siebie. Jest to nagminna i niepotrzebna strata czasu.
Jeżeli w domu znajduje się więcej osób, to dobrze gdy ktoś wyjdzie na zewnątrz. Szczególnie na wsi czy nowych osiedlach, gdzie brakuje numerów domów, nazw ulic albo oświetlenia. - Jeżeli pacjent znajduje się w trudnodostępnym miejscu, to warto podać dyspozytorowi informację jak dojechać - radzi Ania Kurzawa, ratownik medyczny - nieraz ludzie wyjeżdżają do głównej trasy, żeby poprowadzić karetkę.
Ciężko też przebić się samochodem przez zamknięte osiedla, gdzie opuszcza się szlabany. Kiedyś jeden z ratowników usłyszał: "po to masz nogi, żeby zapier.....!"
Najbardziej uciążliwi są alkoholicy, którzy leżą gdzieś na ławkach, w parkach. Ludzie dzwonią po pogotowie, a ratownicy nie mają co z takim pacjentem zrobić. - Do noclegowni nie może trafić, bo jest pijany. Do izby wytrzeźwień też nie - bo jej nie ma - żali się D. Sztor. Takie wezwanie zajmuje sporo czasu. - Nie możemy zabierać wszystkich, bo wtedy oddział ratunkowy musiałby być wielkości szpitala - dodaje.
Zmorą ratowników są wąskie, zagracone klatki schodowe. - To prawdziwy wyczyn, żeby znieść chorego na noszach, obijając się przy tym o wózki, rowery, kwiaty - mówi Ania Kurzawa. Z obserwacji ratowników wynika, że nawet w domkach jednorodzinnych pokoje starszych osób znajdują się na piętrze, rzadko na parterze.
Duży problem to starsze, samotne osoby. A wystarczyłoby, gdyby ktoś z rodziny zostawił przy telefonie numery kontaktowe w razie zagrożenia i w jednym widocznym miejscu położył historię choroby, wypisy ze szpitala, leki.
Wezwaliśmy pogotowie, chodzimy jak nakręceni, czas oczekiwania wydaje nam się strasznie długi. Pacjent jest siny, nie oddycha, na pewno nastąpiło zatrzymanie krążenia. Co robić, by nie być tylko niepotrzebnym gapiem?
- Ludzie boją się podejść do takiego człowieka - przyznaje Danuta Sztor - a wystarczyłoby, żeby położyć go na podłodze i chociaż uciskać klatkę piersiową, żeby opóźnić czas niedotlenienia mózgu.
Pogotowie to nie obwoźna przychodnia
Często ludzie dzwonią z problemami, które nadają się do lekarza rodzinnego. Dzwonią w sprawie biegunki, temperatury, przeziębienia albo bo skończyły się leki. A fakty są takie, że ratownicy nie wystawiają recept. - Pacjenci nie umieją ocenić stanu zagrożenia, ale są też tacy, którzy nadużywają tego nagminnie - mówi pielęgniarka - ludzie muszą zrozumieć, że pogotowie jest od ratowania życia, od urazów, nagłych zachorowań.
<zacytowano z elka.pl>