Od ponad miesiąca żle się czułam, w zeszłym tygodniu w końcu odwiedziłam lekarza, porobiłam wyniki. Już tego samego dnia odebrałam telefon z laboratorium, że rano mam pilnie zgłosić sie do lekarza, bo wyniki są bardzo złe. O 8 byłam już w przychodni, dowiedziałam się, że mam bardzo dużą niedokrwistośc spowodowaną niedoborem żelaza. Pierwsza reakcja mojej doktorki to: szpital i przetoczenie krwi. Po dłużeszej rozmowie doszłyśmy do wniosku, że skoro jeszcze daję radę chodzić, to powalczymy w domu. Przepisała preparat żelaza i zaleciła dietę.
Niestety żelazo "apteczne" nie jest dobrze tolerowane przez mój organizm, pojawiły się bóle brzucha, mdłości, zaparcia i całkowity brak apetytu :(
Wczoraj kolejna wizyta - tym razem wyszłam ze skierowaniem do szpitala . Nie chcę tam iść, wiem że będą chciali dokonać transfuzji, bronię się przed tym rękami i nogami.
Czy któraś z Was zmagała się też z silna anemią? Czy udało Wam się z tego wyjść bez konieczności pobytu w szpitalu?
Jestem załamana, nie wiem co mam robić. Na razie stosuję suplementy diety bogate w żelazo, staram się w diecie też coś poprawić (ale apetytu wciąż nie mam). Nie mam też wsparcia w partnerze, który twierdzi że sama jestem sobie winna, nie mam z kim o tym porozmawiać :(