Nie wiem, jakie zachowania byłyby w dzisiejszej Polsce...Czy młodzi ludzie poświęciliby się dla Polski i narodu??? Żołnierze w ''tamtych'' czasach to prawdziwi bohaterowie...
Nie potrafię wyobrazić sobie w teraźniejszości takich sytuacji, które były kiedyś....
Wczoraj czytałam piękną opowieść ludzi, którzy przeżyli ''napaść'' żołnierzy ...(??????).... na osadę, która znajdowała się 4 km od mojego miejsca zamieszkania, tzn, od mojego domu rodzinnego..Widzę te tereny, osady już nie ma, zostały tylko wspólne mogiły, którymi zajmują się harcerze...
Przytoczę Wam fragment...
Latem ubiegłego roku w miejscu, gdzie kiedyś była osada, stanął kamień z tablicą z wyrytymi nazwiskami ofiar. Dziś wokół są już tylko drzewa. - Nie byłam tam przez 40 lat - wspomina Regina Kulpa, jedyny żyjący dziś świadek tamtych tragicznych zdarzeń. - Kiedy pojechałam, nie mogłam rozpoznać miejsca, gdzie spędziłam całe moje dzieciństwo.
Regina Kulpa mieszka od wielu lat w Bydgoszczy. Porusza się z trudem. Nie była w stanie pojechać na ubiegłoroczne uroczystości do Białego. Ale z pamięci nie jest w stanie usunąć choćby jednej chwili.
Pójdziecie z nami!
W Białem, pięć kilometrów od Łąkorza, wsi w powiecie Nowe Miasto Lubawskie, w latach okupacji mieszkały w 2 zagrodach 4 rodziny pracowników leśnych. W drewnianym domu na górce - Smolińscy i Hejkowie, pierwsi z pięciorgiem dzieci, drudzy bezdzietni. W domu murowanym żyli Godzińscy z synem i wnuczką oraz Jabłońscy, wdowa z trójką dzieci.
Udało im się w leśnej głuszy spokojnie przeżyć praktycznie całą wojnę. Po koniec stycznia 1945 r. słychać było w oddali front. W tym czasie Armia Czerwona zajęła już Bydgoszcz, Toruń i Świecie, szykowała się do walk na Wale Pomorskim. Okolic Grudziądza na razie nie szturmowano, gdyż założeniem frontowym było otoczenie Pomorza Gdańskiego przez przebicie się do morza w okolicach Kołobrzegu i stworzenie „kotła” dla silnych w tym rejonie oddziałów niemieckich.
W tej sytuacji panował tu wielki bałagan. Wycofywały się tędy niemieckie jednostki z Prus Wschodnich, wdzierali się też powoli Rosjanie, niecierpliwie oczekiwani przez mieszkańców. W Białem krasnoarmiejcy pojawili się niespodziewanie już 5 lutego, w poniedziałek. Był to kilkuosobowy patrol zwiadowczy. Zastukali do drzwi mieszkania Smolińskich w południe. Leśniczego Smolińskiego poprosili o wskazanie drogi przez las do Łąkorza. Kiedy zajrzał do izby zaciekawiony sąsiad Hejka, jemu też nakazali pójść z nimi. Zaniepokojonym żonom oznajmili, że mężczyźni wrócą jeszcze przed wieczorem, ale jednocześnie kazali ubrać się ciepło.
Nie wrócili wieczorem. Nigdy nie wrócili. Może to i dobrze, że nigdy nie dowiedzieli się o losie, jaki spotkał ich rodziny. Jak zdołano ustalić po wojnie, Franciszek Smoliński i Alojzy Hejka, wzorem tysięcy mieszkańców tych terenów, zostali deportowani w głąb ZSRR do łagrów. Znaleźli się świadkowie, którzy widzieli ich w Charkowie, gdzie znajdował się jeden z setek obozów, do których trafili mieszkańcy Pomorza. Prawdopodobnie tam zostali na zawsze. Nie ma ich jednak na liście potwierdzonych ofiar wywózki, opublikowanej przez prof. Wł. Jastrzębskiego w książce „W dalekiej, obcej ziemi”.
Rosjanie zniknęli i na razie nie pokazywali się więcej. Niepokój o bliskich wiązał się z oczekiwaniem, kiedy wrócą, kiedy wreszcie przepędzą stąd Niemców. Tak minął wtorek. W środę pod wieczór nagle zaroiło się w osadzie od uzbrojonych postaci w panterkach. Niemcy czy Rosjanie? Było ich kilkudziesięciu, może ponad stu, a zatem w sile kompanii. Mieszkańcami Białego targnął nagły strach, gdy okazało się, że mówili po niemiecku.
Regina Smolińska miała wówczas 16 lat. - Do naszego mieszkania weszło ich kilku - wspomina. - Rozłożyli mapę, zaczęli się naradzać. Potem zażądali od mamy kluczy od stodoły i nakazali jej wyjść z nimi na podwórze. Mama odmówiła.
Zagłada
Wszystko potem potoczyło się bardzo szybko. Niemcy przewrócili kobietę na podłogę i uderzyli nożem w szyję. Leżące w łóżeczkach dzieci: 11-letni Jan, 9-letnia Janina i 7-letnia Irena zaczęły krzyczeć. Wówczas napastnicy zdjęli z szyi automaty i przejechali serią po łóżeczkach i całym mieszkaniu. Dzieci ucichły. Nie żyły. Od tej samej serii zginęła też sąsiadka Hejkowa, która akurat była u Smolińskich.
Regina, sparaliżowana strachem i grozą sytuacji, osunęła się na ziemię koło pieca, gdzie stała. Słyszała jeszcze, jak ktoś pochylił się nad nią i stwierdził: „Die lebt noch” (Ona jeszcze żyje). Za chwilę poczuła tępy ból w twarzy i ręce. Do dziś na jej policzku pozostała głęboka blizna. Oprawcy musieli ją parokrotnie pchnąć nożem bądź bagnetem. Na szczęście nie naruszyli tętnicy. Dziewczynka nie straciła przytomności. Kątem oka widziała, jak napastnicy kolejno wynosili na prześcieradłach zwłoki najbliższych. Z Reginą uczynili to samo, sądząc, że także nie żyje.
W grobie
- Zaniesiono mnie do stodoły i rzucono na leżące w zagłębieniu ciała mamy i rodzeństwa - mówi Regina Kulpa. - Przysypano nas ziemią i przykryto słomą. Leżałam twarzą do ziemi, to mnie uratowało - mogłam oddychać. Najgorsze było to, że mama jeszcze też żyła. Czułam i słyszałam, że przez jakiś czas mówiła, żeby stąd wyjść. Potem skarżyła się, że jest jej gorąco, aż ucichła. Kiedy z zewnątrz nie było słychać już żadnych odgłosów, wydostałam się spod ziemi i słomy. Usiadłam w kącie skulona, zziębnięta i zupełnie odrętwiała. Właściwie dopiero wówczas zorientowałam się, że jestem ranna i mam zaschniętą krew na twarzy. Nie wiem, ile godzin tak przesiedziałam. Gdy zaczęło się rozwidniać, dowlokłam się jakoś do dziury w desce i wyjrzałam na podwórze.
Masakrę w Białem przeżył także, o czym Regina wiedzieć nie mogła, jej 2 lata młodszy brat, Zygmunt. Kiedy wybuchła strzelanina, przedostał się do sieni i umknął na strych. Kula trafiła go w nogę. Na strychu okrył się pierzyną. Niemcy nie szukali go. Przesiedział na strychu do rana. Kiedy oprawcy najedli się i odeszli, chłopiec (bosy, tylko w koszuli) dobiegł przez zaśnieżony las aż do Łąkorza, gdzie byli już Rosjanie. Dostał od nich wojskowe ubranie, jedzenie, herbatę ze spirytusem. Poprowadził oddział zwiadowczy do Białego. - Słyszałam, że jacyś ludzie przyszli, wyglądałam przez otwór po sęku, ale długo nie mogłam poznać brata - pamięta Regina. - Dopiero kiedy rozpoznałam jego głos, wyszłam z ukrycia. Okazało się, że nikt z osady, oprócz nas dwojga, nie żyje. W sąsiednim domu leżały zwłoki ośmiu mieszkańców.
Reginę i Zygmunta Smolińskich Rosjanie zabrali do Łąkorza. Tam dzieci znalazły schronienie, wykurowały się. Po kilku dniach odbył się w Łąkorzu pogrzeb zamordowanych mieszkańców Białego. Ciała złożono zawinięte w całuny, bo trumien wówczas nie było.
Nigdy nie wyjaśniono okoliczności ani motywów masakry w Białem. Nie wiadomo, kto to zrobił. Śledztwo prowadzone przez Okręgową Komisję Badania Zbrodni Niemieckich w Olsztynie zostało umorzone. Pewną wskazówką mogłyby być znalezione w pobliżu osady w lesie odprute naszywki SS. Nie musi to jednak mieć związku z opisaną zbrodnią. Z oddziałów SS, jak wiadomo, mogli tędy przechodzić tylko członkowie łotewskiej dywizji SS, ale działo się to w styczniu, kiedy kierowali się na Wał Pomorski. Z relacji Reginy Kulpy wynika, że musiał to być regularny oddział sił niemieckich, wycofujący się z Prus Wschodnich w kierunku twierdzy Grudziądz.
Opustoszałe domy w Białem były zamieszkałe jeszcze do lat 60., potem je rozebrano. W miejscu masakry rośnie dziś las. W latach 90. Zygmunt Smoliński w miejscu, gdzie kiedyś była osada, postawił skromny krzyż. Potem rodziny pomordowanych zrobiły to samo. Po 61 latach od masakry w lesie ustawiono kamień i odsłonięto pamiątkową tablicę. Nie doczekał już tego Zygmunt, który zmarł kilka miesięcy wcześniej.