Grupka przyjaciół z Łodzi w czasach studenckich wybrała się na wycieczkę do Czech. Wieczorem zrobili rundkę po barach, popili sobie porządnie i nad ranem chwiejnym krokiem wracali do hotelu. Niestety, jeden z nich przesadził ostro z alkoholem i nagle wzięło go na wymioty. Skręcił zaraz obok w podwórko i wsadził głowę do kontenera na śmieci przez okrągły otwór, aby tam zwymiotować i nie zaśmiecać otoczenia (w to akurat jestem w stanie uwierzyć, pijacka logika bywa naprawdę pokrętna ;)). Okazało się, że otwór był zabezpieczony jakimiś plastikowymi uszczelkami i zakleszczonej głowy nie udało mu się wyjąć.
Koledzy rzucili się biednemu chłopakowi na ratunek, ale ponieważ sami nie byli trzeźwiejsi, nic na to nie dali rady poradzić. Postanowili pójść poszukać kogoś logicznie myślącego i poprosić go o pomoc. Nie było ich może z 10-15 minut, a tu po powrocie zastali kolegę ze spodniami opuszczonymi do kolan. Któryś z nich zapytał, co się stało, na to ten cały zapłakany, przez łzy odkrzyknął mu: "S...dalaj!".
Nieszczęśnik, którego to rzekomo dotknęło, do tej pory (a minęło już podobno kilka ladnych lat) chodzi na psychoterapię i nie tknął nigdy więcej alkoholu :)