JAK ŻONA MĘŻA ODCHUDZAŁAKategorie: Odchudzanie, Eko i zdrowie Liczba wpisów: 16, liczba wizyt: 57514 |
Nadesłane przez: lilu1982 dnia 31-01-2014 12:56
Dieta.....zawsze jakaś mi towarzyszyła, odkąd jako nastolatka zakochałam się w książkach Margit Sandemo.
Zaległam wtedy na kanapie porzucając wszelką aktywność ruchową na rzecz bujania w obłokach. Miłość do czytania nie tylko mnie utuczyła, ale także zredukowała moje widzenie do -4 dioptrii na jedno oko- znaczy ślepa jestem na oba(???]...Nie ulega wątpliwości ,że najbardziej wygimnastykowałam sobie szare komórki.
Kg wciąż było za dużo, więc jako 16-sto, 18-sto, 23- latka.... - przynajmniej raz w roku byłam na jakieś diecie
kopenhaska!- ochydna! wyniszczająca!kit z okien mogłam wtedy jeść- ale skuteczna bo schudłam z 7kg- ale na długo znienawidziłam szpinak
dieta kwaśniewskiego- do dziś nie jem zupy kapuścianej, i NIGDY nie dodaję papryki do żadnej zupy!
dieta south beach- .....cóż- dzięki niej zaszłam w ciążę- dość niespodziewanie:P
dieta, dieta, dieta....zawsze jakaś a finalnie zawsze jojo
Później...dużo później ;0 zostałam żoną (phi uważam, że panna młoda może mieć też 30 lat i będzie piękna!) i matką i pokochałam swoje oponki, wystający brzuszek i zwaliste uda ( jesssu zwaliste - jak to brzmi). Właściwie to zasługa tylko i wyłącznie Marcina- męża mego jedynego- który kocha mnie taka jaka jestem. On też jest dobrze zbudowany, choć do olbrzymów nie należy, a jego bebzolek po ślubie urósł a kiedy rzucił palenie...to jakby nie patrzeć doszło mu jakieś 6/7 kg.
Można by z tym jakoś żyć, ale szlak mnie trafiał kiedy tylko nadarzyła się okazja a wszyscy się z niego podśmiewali ( patrz. rodzinaka od strony męża). Już słysząc po raz setny, o strzelających guzikach w oko i o tym,że cierpi już na LUSTRZYCĘ (znaczy ,że swoje klejnoty tylko w lusterku może obejrzeć ;)) dostawałam piany-i widziałam już czerwone plamy wirujące przed oczami. A, że mój ślubny jest oazą spokoju, generalnie miał to w d*, nigdy nie reagował na zaczepki, nawet mnie udało się ugryźć w język i pozwolić na durnowate rubaszne dowcipy- co jeszcze bardziej potęgowało swobodę wypowiedzi szyderców. Ale powiem wam że jak ktoś tak wtyka nos w nie swoje sprawy i wiecznie wszystko krytykuje to może czasem się ulać.
Palił-źle że palił bo śmierdział, RZucił- no rzucił, na pewno wróci, UTył- źle że utył, bo rzucił palenie mógł palić (????wtf!!) i tak w kółko...żednego wsparcie! żadnych słów otuchy... No i z nowym rokiem, Marcin sam dojrzał do mocnych postanowień. Będzie dieta!
Zamarłam! Mój miłośnik pączuszków, racuszków i chrupków kukurydzianych? Mamusin synuś, któremu zasze wszyscy podsuwali pod nos łakocie...( do dziś, jego mama kupuje mu Misie żelki- zamiast dla wnuczka- wszystkie pochłania Marcin)
Ile ma lat??? No prawie 30!!!
No ok. Idziemy do dietetyczki. Po pierwsze, żeby zrobić to raz a dobrze, po drugie, nie umiałam opanować jego menu, ponieważ Marcin pracuje w systemie zmianowym i czasem wypada, że pracuje od 18.00 do 6 rano, po trzecie- w osobie dietetyczki Marcin zobaczył rzetelnego specjalistę i bierze sobie do serca wszystkie uwagi i rady.
Wyrok brzmiał: 17 kg do zrzucenia.
Przyznam się szczerze, że dietetyczka menu ułożyła super! Wszystko przedstawiła w wielkiej księdze, oprawionej tak jak praca magisterska. Do tego przepisy, lista zakupów, zamienniki----ekstara fantastycznie !Marcin stwierdził, że bedzie teraz jadł lepsze frykasy niż wcześniej. Ja sie przyłączam do niego, choć cicho szaaaaa, żeby moje ciało się nie dowiedziało bo stanie dęba i nie puści żadnego kiloska, a tak....przy okazji, bez narzucania się może uda się i mnie.
Wizyta+ księga = 200 stówki, lekko pyk, zakupy też trochę kosztowały- ale jak się powiedziało A ...
No to jedziemy z koksem.
Dzień 1.