Zwyczajne życieKategorie: Rodzicielstwo Liczba wpisów: 47, liczba wizyt: 90136 |
Nadesłane przez: oaza dnia 29-04-2011 18:45
Wielka Sobota zaczęła się ciągiem dalszym przygotowań świątecznych. Poprosiłam mamę, żeby dała mi trochę sałatki jarzynowej, bo chłopaki nie lubią, a ja przecież dużo nie zjem. Zgodziła się, więc zabrałam Matusia i pomaszerowalismy, bo M. jeszcze musiał pojechać do pracy. Powiedział, że na krótką chwilę i jak bedę wracała z małym to spotkamy się w hipermarkecie. Dotarłam do owego hipermarketu, a tu ani śladu M. zadzwoniłam i okazało się, że on jedzie zupełnie gdzie indziej. Ale się wkurzyłam. powiedziałam parę ostrych słów, że sama sobie zrobię zakupy i w nosie mam jego pomoc. Po czym wsadziłam małego do wózka sklepowego i poczyniłam końcowe zakupy świąteczne. W domu tylko zostało mi ugotować rosół i przygotować święconkę.
M. chyba ruszyło sumienie, bo spotkaliśmy sie jakieś 50 m od hipermarketu. Mi złość oczywiście zdążyła przejść, bo ja mam krótkotrwałe ataki. W domu wstawiłam rosół i położyłam małego spać. Około 15;00 poszłam do toalety, gdzie zorientowałam się, że odszedł mi czop. W pierwszej ciąży mi nie odszedł, ale gdzieś w necie czytałam, że od tego momentu może nawet minąć dwa dni zanim poród się zacznie, więc zajęłam się święconką...Ale skurcze miałam co 6 minut (!) Oj, to nie tak, jeszcze nie zdążyłam jajek ugotować. M. zameldowałam, ze coś się zaczyna i zadzwoniłam do taty, żeby zawiózł mnie do szpitala, bo M. zosaje z Matim. A mój tata zameldował, że mieli stłuczke i niestety samochód do kasacji. To zadzwoniłam po kuzyna. Nawet szybko się zebrał i zawiózł mnie na izbe przyjęć.
Po załatwieniu papierkowych formalności zostałam podłączona pod KTG oraz porozmawiałam z lekarzem , który spytał mnie czy chcę spróbowac urodzić SN. Pytanie wynikało z faktu, że pierwszą miałam cesarkę. Oczywiście chojraczka powiedziałam, że tak...5 godzin później zmieniłam zdanie. W końcu tylko krowa nie zmienia poglądów. Podczas nasilających sie bóli przypomniała mi sie trauma z pierwszego porodu i strach związany z faktem, ze nastapiło zagrożenie życia małego i trafiłam błyskawicznie na stół. Poza tym zorientowałam się, że mam bardzo niski próg bólu i nie chcę się dalej męczyć.
Także w sobotę, 23.04.2011 o godzinie 21;17 na świat przyszła Wiktoria. Nie pokazali mi jej (zresztą Mateusza też nie), dopiero później i pierwsze co mi się rzuciło, to to, że mała jest strasznie blada. Na moje pytanie czy wszystko w porządku, położna odpowiedział już tak. Dostała przy urodzeniu 5 pkt w skali Apgar. W 10 minucie wyrównała do 10 punktów,
Pielęgniarka od noworodków zabrała ja do inkubatora i zobaczyłam małą dopiero o 6:00 dnia następnego, gdzie dowiedziałam się, że kilka godzin miała podłączony tlen. Każda wizyta pediatry neonantologa wiązała się z informacją, że już wszystko w porządku. Ciężko mój mózg je przetrawiał, bo cały czas nie dodawałam dwa do dwóch. Dopiero w dniu wypisu, ostatni ze specjalistów poinformował mnie, że w związku z tym, że mała urodziła się w bardzo ciężkim stanie tzn. w zamartwicy okołoporodowej (??????) dostanie skierowanie do poradni neonantologicznej, do której mamy zgłosic sie za miesiąc. I dopiero wtedy do mnie dotarło, że mało mojej córeczki nie utraciłam. Mała zachłysneła się wodami płodowymi. Niesamowity dla mnie jest fakt, jak cały zespół asystujący przy operacji zachował spokój. Kompletnie się nie zorientowałam, że coś jest nie tak, mimo, że zastanowiło mnie czemu ona nie wydała żadnego pisku, dźwięku czy krzyku...ale to była myśl ulotna. Na szczęście jest z nami juz w domku i wszystko wskazuje na to, że jest zdrowa, choć oczywiście zamierzam kontrolować czy wszystko jest w porządku.
Nadesłane przez: oaza dnia 22-04-2011 15:33
Byliśmy dzisiaj z Matim u fryzjera. Płakał jak go fryzjerka posadziła na fotel, bo nie bardzo wiedział co się będzie z nim działo. Jednak M. przyklęknął przy nim i pod peleryną wziął go za rączkę. Momentalnie się uspokoił i dał sie maszynką ostrzyc. Teraz muszę się przyzwyczaić do nowego wizerunku małego :)
Obiecaliśmy mu, ze jak bedzie grzeczny to pójdzie na huśtawki, które widział z okien salonu fryzjerskiego. Tak też zrobiliśmy. Mały sobie szalał na placu zabaw, a my z M. siedzieliśmy na ławce. Tak sie składa, że ten plac zabaw, znajduje sie dokładnie w miejscu gdzie kiedyś znajdował się dom, w którym mieszkałam. Dlatego też niektórych dawnych sąsiadów kojarzę.
Na spacer wyszedł mężczyzna z psem, którego rozpoznałam i opowiedziałam mojemu M. jego historię (oczywiście nie w szczegółach, bo ich nie znam). Ten mężczyzna jest ode mnie 5 lat starszy. M. jak to usłyszał to spojrzał z niedowierzaniem. Tak, tak, tylko 5 lat. Pamiętam, że przystojny był z niego chłopak, bo moja kuzynka za nim "latała" jako nastolatka. Zresztą w ogóle miał tabun wielbicielek. Później związał się z moją koleżanką z klasy. Byli ze sobą dość długo. Nawet planowali ślub. Nie wiem dokładnie co się stało, że się rozstali. Koleżanka nie mówiła, a ja nie pytałam. E. wyjechała do Niemiec i w związku z tym, nie bardzo miałam z nią kontakt, ale któregoś razu, w jakimś supermarkecie spotkałam jej mamę, właśnie z tym mężczyzną. Myślałam, że sie tam spotkali, ale nasza wspólna koleżanka zdradziła, że teraz były E. jest z jej mamą. Nie będę udawała, że mnie to nie zaskoczyło. Od tamtej pory minęło całkiem sporo lat. W tym czasie E. wyszła za mąż i wyjechała jeszcze do innego kraju, a jej mama nadal jest z tym mężczyzną. Widocznie tak miało być.
Co ciekawe mój M. słuchał tej historii z zaciekawieniem, choc przeważnie zawsze mi się obrywa po uszach za plotkowanie, bo on plotek nie lubi. Na koniec skomentował, że "życie pisze różne scenariusze" To fakt. Jednak widok tego mężczyzny zawsze mi ta historie przypomina. Niestety on nie przypomina już tego przystojnego chłopaka sprzed lat.
Nadesłane przez: oaza dnia 21-04-2011 18:36
Doczłapałam się na 16;00 do lekarza. Sprawdził wyniki i skomentował morfologię, że "wypasiona". Z USG wyszło, że mała waży 3550. Powiedział, że jak najbardziej może byc inaczej, ale patrząc na mój brzuszek stwierdził, że całkiem prawdopodobne jest 3500. Poza tym uznał, że najlepiej jakbym rodziła teraz, bo z każdym tygodniem wzrasta ryzyko ponownej cesarki. Szczerze mówiąc, jakby mnie miały ominąć te koszmarne skurcze...to ja chętnie się na cesarke piszę :))
Po wyjściu od lekarza zadzwoniła mama (ale miała wyczucie) i mnie rozwaliła pytaniem "Powiedział ci lekarz kiedy urodzisz?" Z lekka zdębiałam, bo cóż to zapytanie. Sama urodziła dwójke dzieci i doskonale wie, że nigdy nie wiadomo. Ale moja mama, jak to moja mama, na wszystko odpowiedź ma i stwierdziła, że za jej czasów czegos takiego jak USG nie było i ona myślała, że po położeniu dziecka lekarz może stwierdzić kiedy poród. Rozśmieszyła mnie tym stwierdzeniem.
W ogóle to dziś się cały dzień pałętam, bo w tym roku wyjątkowo mnie lubi Urząd Skarbowy i po raz drugi bedę musiała złożyć korektę. Akurat w US trafiłam na znajomą, także sprawę załatwiłam bezstresowo, ale wieczór spędzę na poprawianiu babola.
A moje chłopaki dziś cały czas, dzięki temu są razem. M. nawet małego zabrał ze sobą do pracy, a teraz, gdzie jest godzina 18:35 sa na dworzu. Jedyne co mnie troche martwi to fakt, że nie jedli obiadu. No cóż, to obiad zjemy na kolację.