Moje-MacierzyństwoKategorie: Rodzicielstwo Liczba wpisów: 82, liczba wizyt: 224524 |
Nadesłane przez: exarol 18-03-2015 00:04
I niestety stało się…
Demon zaatakował Majuchę
W sobotni ranek siedziałam na kanapie, Demon spał mi na kolanach a Majcia bawiła się obok. Rozmawiałam przez telefon i jedynie jednym okiem obserwowałam co robi moje dziecko, mała śmiała się i uderzała rączkami w oparcie kanapy co niestety nie spodobało się naszemu pieskowi, który nawet nie wiem kiedy skoczył Mai do twarzy. W pierwszym momencie myślałam nawet, że nic się nie stało bo Majucha nie płakała, ale szybko skończyłam rozmowę aby zająć się zdezorientowanym dzieckiem. Pierwsze co zobaczyłam do siniak na policzku dziecko. Nie jest tak źle, pomyślałam. Ale kiedy wzięłam moje dziecko na ręce aby ją przytulić, jedyne co widziałam to zakrwawiona twarz mojego aniołka. Krew leciała sporym strumyczkiem i zatrzymywała się na białym sweterku ( co tylko dodawało dramatyzmu całej sytuacji). Okazało się, że mój piesek złapał małą zębami tak jakby za cały policzek, górnym zębem łapiąc delikatną skórę pod okiem co spowodowało jej przerwanie.
Ja dużo jestem w stanie znieść, wiele rzeczy mnie nie rusza, ale niestety nie jest to widok krwi mojej córci. Nie będę kłamała, wpadłam w panikę. Jedyna rzecz, której byłam pewno to to, że na pewno nie będę w stanie zabrać małej do szpitala, po prostu ja się do kierowania nie nadawałam wówczas.
Pierwszy odruch, chyba słuszny, telefon na pogotowie z pytaniem co ja mogę zrobić teraz, jak zatrzymać krwawienie i gdzie znajduje się najbliższy szpital obsługujący „chirurgiczne dzieci”. Po tym telefonie moje opanowanie i możność logicznego myślenia zupełnie zanikły. Zadzwoniłam po męża i ściągnęłam go z pracy co było czynem absurdalnym i do niczego nie potrzebnym, zwłaszcza, że pracuje nieopodal szpitala do którego miałam zabrać małą. Następnie zadzwoniłam do koleżanki z pytaniem czy zawiezie mnie do szpitala, ponieważ za kółkiem mogłam co najwyżej zaszkodzić sobie i Mai. Koleżanka, matka małego dziecko nie mogła, ale od ręki załatwiła mi kierowcę, oraz podeszła do mnie aby uspokoić mnie i moje dziecko- pomogło ( dziękuję Kasiu ).
Po wizycie w szpitalu, wróciłam do domu uspokojona, ale i skrajnie wyczerpana. Na szczęście obyło się bez szycia ( wystarczył jakiś magiczny plasterek).
I teraz pojawia się pytanie. Co zrobić z naszym zwierzem, który waży 2,8 kg, ale jest jak widać niebezpieczny dla Majuchy. Po konsultacji z behawiorystką daliśmy mu jeszcze jedną szansę na rehabilitację, ale mimo mojej całej miłości do Demona nie ufam mu już za grosz i boję się zostawiać go w pobliżu mojego dziecka choćby na chwilę, z drugiej jednak strony kocham go tak bardzo, że każda myśl o oddaniu go łamie mi serce i wywołuje potoki łez. Na razie jest z nami i mam nadzieję, że tak zostanie i że zrozumiał co zrobił ( wygląda jakby zrozumiał), a Majsia już o niczym nie pamięta i nadal jak tylko widzi futrzaka to „leci” za nim na czworaka i piszczy ze szczęścia